Egzekucja 20 niewinnych Polaków w Janowicach za 2 postrzelonych
niemieckich, frontowych żołnierzy.
Wywiad przeprowadzony przez Panią Redaktor Kuriera Miechowskiego Jolantę Baran w grudniowo styczniowym numerze wspomnianej gazety, z kilkoma osobami, które relacjonowały „sądny dzień” (22.VIII.44)
w Janowicach, gdzie rozstrzelano 20 niewinnych osób (w tym dwoje dzieci), za ostrzelanie dwóch żołnierzy niemieckich przez partyzantów. Osoby wypowiadające się na ten temat, są relacjami zasłyszanymi od innych osób, gdyż w tym czasie oni sami, ani nie mieszkali, ani też nie byli obecni w Janowicach.
Jest wiele niejasności, które są do dziś dnia okryte tajemnicą, którą ktoś może kiedyś wyjaśni, jeśli będzie miał dostęp do skrywanych niemieckich tajemnic. Pytania te postawię na końcu moich opowieści o tym
tragicznym dniu w Janowicach. Mam pełne prawo wypowiadać się na ten temat, gdyż byłem świadkiem koronnym tych wstrząsających wydarzeń, które pozostawiły we mnie wiele wątpliwości. Wiemy, iż pamięć z wiekiem ulega przytępieniu. Niemniej jednak, moja pamięć o tamtych dniach jest wyostrzona, gdyż obrazy z
tragicznych chwil, tak mocno wryły się w klisze mego ducha, że widzę je, jak gdybym przeżywał te wydarzenia
wczoraj lub kilka dni temu.
CZY SZPIEG UJAWNIŁ MIEJSCE SCHADZEK PARTYZANTÓW ?
Nie będę autorytatywnie wypowiadał się na temat „szpiega”, który miał – w pewną niedzielę – chodzić po Janowicach … o czym wszyscy wypowiadający się w wywiadzie wspominają.
Otóż ten starszy pan, nikomu nie znany, miał ostrzegać pijącą młodzież i śpiewającą patriotyczne pieśni, że „możecie tego pożałować”. Gdyby taka nieznana osoba rzeczywiście była i mówiła: „źle się chłopcy bawicie”,
byłby natychmiast wylegitymowany i zatrzymany, gdyż każdy obcy był podejrzany.
Faktem było, że dom p. Nitwinków był w centrum pewnego życia towarzyskiego. Dom znajdował się przy drodze, w pobliżu przystanku kolejowego a w domu tym był sklep, więc łatwo było o alkohol. Pobliskie domy, też były mocno związane z ruchem oporu. Trudno byłoby znaleźć drugie takie miejsce w Janowicach i nie tylko, gdzie mieszkało tyle młodzieży należącej do różnych organizacji partyzanckich, jak : AK, BCh, „Biały Orzeł”…
Mimo tej różnorodności, wszyscy żyli w zgodzie.
Jestem bodaj pierwszą osobą, która publicznie pyta ; Skąd ludzie w Janowicach w większości wiedzieli, że w tym dniu miał nastąpić najazd Niemców ? Może nie wszyscy w to wierzyli, bo ciągle coś się
działo, wciąż krążyły różne wieści, które nie miały pokrycia.
Faktem było, że kilkunastu rzeczywistych partyzantów, wywiało w tym dniu ze swoich gniazd. Mam tu na myśli
Bogdana Bocianowskiego, jego szwagra Mielusa, Zygmunta Jarosa, Włodzimierza Michta, Henryka Jarosa (komendanta „Białego Orła”), który nie zdążył daleko uciec, zatrzymał się u nas w sklepie (300 m. od swojego domu), Mariana Lisa, Norberta Michty, Stanisławy i Janiny Jaros i wielu, wielu innych. Na przykład: młode
małżeństwo Pieczyraków z jednorocznym dzieckiem, nie zaangażowani w żadne organizacje partyzanckie, też
uciekało ze swojego domu. Uciekali w tragiczną chwilę i nawet nie zdawali sobie sprawy, że natknęli się na
miejsce rozstrzeliwania mieszkańców Janowic przez Niemców. Byli więc potencjalnymi wrogami, dlatego
swoją ucieczkę przypłacili życiem.
BUTNIE KROCZYLI ABY UDOWODNIĆ, ŻE NICZEGO SIĘ NIE BOJĄ
Płaskowyże, po którym szła widoczna karna kompania niemiecka do Janowic, kończyło się ponad kilometr przed łączeniem się rzek Nidzicy i Kalinki. Ten cypel przy końcu płaskowyżu schodził prawie do zera. Właśnie przy jej zakończeniu przebiega rozwidlona droga; jedna z Janowic w stronę Maciejowa (aż do Książa Wielkiego) a drugie odgałęzienie od tej drogi szło przez środek płaskowyżu ąż do Wysiołka (około 4 km.). Drogą tą jechały niewidoczne podwody najeźdźcy, gdyż droga była głęboka.
Właśnie z drugiej strony górki był nasz rodzinny dom, w którym matka z najstarszym synem prowadziła sklep spożywczy. W tym czasie w sklepie przebywała mieszkanka pierwszego domu, do którego Niemcy dotarli w Janowicach. Zastali tam zamknięte drzwi. Był to dom Mielusów, o czym pisałem, że oni gdzieś tam uciekli a gospodyni z dwiema córkami w swej ucieczce dotarła do naszego sklepu. W sklepie był też oficer, partyzant, zawsze nienagannie ubrany Henryk Jaros. Z domowników była matka Stefania, starsza siostra Domicela i ja 12-letni Gabriel.
Egzekucyjny oddział niemieckich żołnierzy, w ilości jednej kompanii (około 100 osób), uzbrojeni
w długie karabiny, automaty (em-pi) oraz w erkaemy (Em-gie), szli raczej luźną grupą po płaskowyżu od strony
Wysiołka (Kaliny Wielkiej) lekko pochyłego w dół aż do samych Janowic (Maćkarni), około 4 km.
To płaskowyże oddzielało dwie rzeki – Kalinkę i Nidzicę, które płynęły szerokimi dolinami z prawa i lewa.
Doliny te były wyrzeźbione przez setki tysięcy lat, przez rzeki, zostawiając między nimi płaskowyż.
Doliną, przez którą przepływa Kalinka, biegnie również linia kolei wąskotorowej od Charsznicy przez Miechów do Działoszyc, Kazimierzy Małej i dalej na wschód. Podobną trasą przebiega również obok droga od Miechowa
do Działoszyc, Skalbmierza , Pińczowa i jeszcze dalej na wschód przez Sandomierz aż do Bugu, gdzie przebiegała w tym czasie linia frontowa drugiej wojny światowej. Specjalnie wymieniam te miasteczka, które
w ostatnich dniach okupacji niemieckiej były ważnymi ośrodkami działalności i bitew partyzanckich.
SZLI ZDECYDOWANI DO CELU – DOKONANIA ZBRODNI
Oddział niemiecki idący płaskowyżem miał bardzo dobrą widoczność na obydwie doliny, dlatego luźna tyraliera oddziału wojska była widoczna z odległości 2-3 km na tle nieba, ale rozróżnianie poszczególnych żołnierzy, gdzieś około 500 metrów. Grupie niemieckiej najazdowej na wybrane miejsce w Janowicach, towarzyszył samolot (płatowiec), jako punkt łączności i rozeznania . Przy tej okazji, chciałem przypomnieć lub zaznajomić czytelnika, że tereny te, były jeszcze 10 dni wcześniej „Republiką Pińczowską”, gdzie partyzanci mieli wolną rękę, zarządzając tym terenem, eliminując całkowicie okupanta. Ale to odrębny temat.
Kiedy widzieliśmy – z okien naszego domu – zbliżające się wojsko, jednym z poleceń jakie dostałem od matki, było : wyleć na ogród, urwij parę liści buraczanych i wrzuć do chlewika, gdzie są króliki.
Przypuszczam, że tam w wykopanym dole w chlewiku, były mundury partyzantów i broń, które były przykryte
podłogą z desek, na którą narzucono słomę i puszczono parę królików. Liście buraczane były smaczną potrawą
dla królików i dobrze maskowały ukryty magazynek pod nimi, o którym nawet ja nie wiedziałem co tam jest.
Kiedy szybko wróciłem do mieszkania i powiedziałem matce, że Niemcy już się zbliżają do zabudowań sąsiednich domów (około 200 metrów), dostałem ostatnie polecenie matki, abym szybko wyszedł na strych i
zlikwidował, wygniecione w sianie gniazda do spania (koce, prześcieradła). Po rozburzeniu tych legowisk,
podszedłem do okna (wysokie okno, miało być oszklonymi drzwiami, gdyż strych miał być przerobiony na
pokoje). miałem dobre spojrzenie na sąsiednie budynki, co się tam dzieje i gdzie są Niemcy.
NAJEŹDŹCY POROZUMIEWALI SIĘ BEZ TŁUMACZA
Ledwo zdążyłem zejść ze strychu, a tu wkroczył do nas do domu oddział żołnierzy z bronią w ręku, krzycząc, kto tam jest na strychu. Przerażona matka odpowiada, że nie ma tam nikogo. Przed chwilą był tam syn, zwabiony strzałami dochodzącymi z sąsiedztwa, ale już zszedł.
Bardzo energiczna kobieta w mundurze, mówiąca względnie dobrą polszczyzną, przystawiła matce pistolet do głowy i poleciła jednemu z żołnierzy iść na strych i sprawdzić czy tam ktoś jest.
Żołnierz ów z karabinem w ręku gotowym do strzału, wyszedł po schodach na strych i widać było, że nie był
zainteresowany szukaniem żywej duszy. Przeszedł się po podłodze strychu wokół wejścia, nie grzebiąc w stercie
siana, zgromadzonego tam w celu ocieplenia sufitów w pokojach podczas zimy.
Kiedy żołnierz zszedł i powiedział, że nikogo tam nie ma, żołnierka ta zluzowała broń, przystawioną wcześniej matce do głowy, uwierzyła tej wersji, że syn chciał zobaczyć zbliżające się wojsko.
Pierwsza wizyta żołnierzy była krótka, bez żadnych represji. Odetchnęliśmy a nawet w wymianie zdań stwierdziliśmy, że wszyscy najeźdźcy mówili łamaną polszczyzną, a Henryk Jaros powiedział, iż wszyscy byli ubrani w mundury ukraińskie z opaskami na ręku, ze swastyką. Stwierdziliśmy, że nie byli to Niemcy a Ukraińcy, na usługach niemieckich.
Upłynęło kilkanaście minut, gdy do naszego domu weszło kilkunastu żołnierzy, rozchodząc się po mieszkaniach i po sklepie. W pierwszej kolejności byli zainteresowani ugaszeniem pragnienia picia, gdyż popołudniowy sierpniowy dzień był upalny. Matka i siostra Domicela dwoiły się i troiły aby sprostać zapotrze- bowaniu. O mało, że nie ustawili się w kolejce. Bardzo popularna w tym czasie była tzw. „sodówka”. Do ¾
szklanki wody, wlewało się łyżeczkę lub dwie octu a następnie pełną łyżeczkę sody (tej do pieczenia). Jeden lub dwa obroty łyżeczką a natychmiast wzburzyła się woda, wydzielając chłodzące bąbelki. Prawie pół wiadra wody zostało skonsumowane przez spragnionych żołnierzy. Ponieważ wody brakło, chciałem polecieć z wiaderkiem do źródełka, oddalonego od domu o jakieś 200 metrów – w lasku olszynowym. Jeden z żołnierzy (widocznie przełożony) zabronił mi wychodzić z domu, mówiąc, że inni żołnierze są rozstawieni po polach, mają rozkaz strzelać co się „rusza lub ucieka”.Wszystkim nam kazano wyjść przed dom na drogę. Staliśmy tak
w bezruchu, oczekując na egzekucję, którą braliśmy pod uwagę. Niemcy w tym czasie penetrowali po sklepie i
pokojach. Z podpiwniczonego domu, zabrano rower.Tam też były beczki z naftą i smarowidłem do wozów oraz
chlewiki ze zwierzętami. Nie szukano wokół domu a wiadomym nam było, że Heniek niósł buty oficerki, które
wyrzucił przez okno w krzewy ziemniaczane. Ale, kto by w takich chwilach myślał, co Niemcy zabierają.
MODLITWA ZAWSZE OSTATNIM RATUNKIEM
Prześladowała nas myśl, że jeśli nie na drodze, to jak będziemy wchodzili po schodach do domu,
wykonają na nas wyrok, serią z karabinu maszynowego, który był ustawiony do strzału. Po tych denerwujących
chwilach, kazano nam wejść do domu. Znowu chwila szczęścia, że jesteśmy cali, ale następna myśl, że może
wrzucą do środka granaty lub podpalą mieszkania. Ciągle ta śmierć stała nam przed oczami. W jednej chwili zostaliśmy wyrwani jak z letargu głośną modlitwą naszej matki, która uklękła i zaczęła odmawiać pacierz.
My też wszyscy uklękliśmy w pokorze, jakby to był nakaz chwili i zaczęliśmy zbiorowo się modlić. Kiedy
skończyliśmy modlitwę – wierzę w Boga Ojca, matka miała już w ręku książeczkę do nabożeństwa, która leżała na etażerce i zaczęła głośno odmawiać Litanię do Najświętszej Marii Panny, a my wszyscy zaczęli powtarzać po każdym wierszu: „Módl się za nami”. Później matka zaczęła odmawiać różaniec, a my jak zaczarowani, po
każdej cząstce 10 razy odmawialiśmy „Zdrowaś Maryjo”. Kiedy opadliśmy z sił i zachrypnięci głośnymi modli-
twami, zaczęliśmy sobie zdawać sprawę , że jeszcze pół godziny temu, wydawało nam się, że nasza sytuacja jest beznadziejna. Strzały dawno ucichły. Niemców już nie widać. Jakiś spokój i cisza wokół, były sygnałem, że coś się musiało dokonać. Mimo protestów matki, zbliżyliśmy się z Heńkiem do okna, uchyliliśmy go, aby wpadł jakiś sygnał, co działo się na zewnątrz…a stamtąd zza pagórka i zabudowań Michalskich dochodziły do nas – jęki, lament i płacz kobiet. Wiedzieliśmy, że coś okropnego się stało. Nieśmiało wyszliśmy z domu kierując się w stronę głośnego lamentu. Ludzie wychodzili ze swoich domów i każdy miał swoją relację zdarzeń.
Na wykoszonym polu (po koniczynie) niżej zabudowań Matiasa, ułożonych było kilkanaście ofiar, jedna obok drugiego, jak gdyby byli położeni pokotem, z twarzami częściowo rozerwanymi. Mordercy, strzelając do ofiar w tył głowy, wiedzieli , że wylot kuli deformuje twarz. Nie do opisania był lament i rozpacz matek, żon przy zwłokach swoich najbliższych.
OPRAWCY W AKCJI.
Pierwszym domem na drodze zejścia grupy pacyfikacyjnej do zabudowań w tej części Janowic
był dom Mielusów, który akurat był pusty, gdyż wszyscy uciekli: mężczyźni gdzieś tam, a żona z dziećmi ukryła się u nas w sklepie. Drugim z kolei domem były zabudowania Nowaków. Starszy, rubaszny pan z podkręcanym wąsem u każdego budził sympatię, oraz żona z córką Janiną nie budzili żadnych podejrzeń. Natomiast syn
Mieczysław (25 lat) był lekko upośledzony w mowie a błędnik niekiedy zakłócał mu utrzymanie równowagi. Takie zachowanie mogło budzić zastrzeżenia, że symuluje, więc go wyprowadzili z podwórka i zastrzelili przy stodole sąsiada Matiasa. To była pierwsza ofiara pacyfikacji. Następnym domem był dom Lisów. Ich syn
Ryszard (20 lat) próbował w ostatniej chwili skryć się przed plutonem egzekucyjnym. Zrobił to bardzo nieudol-nie bodaj na oczach egzekutorów, dlatego przypłacił życiem. Ojciec, matka, 2 córki i młodszy syn – pozostali w domu bez represji. Najstarszy syn Marian (AK), aktywny partyzant, ulotnił się z domu tak jak inni partyzanci.
W zagęszczeniu domów w tej części dzielnicy Janowic – Maćkarni, pozostało jeszcze kilka domów, z których poza rutynowym wyprowadzeniem wszystkich domowników na podwórko i splądrowanie mieszkania, innych przykrości nie doznali. Wyjątek stanowił dom Matiasów, który raczej mógł być potraktowany bez specjalnej zawiści. Widać było duże zagęszczenie dzieci oraz duże ubóstwo. Pewno by też odpuścili ten dom, zostawiając
starych i dzieci w spokoju, gdyby nie ucieczka, tzn. zmiana miejsca ukrywania się Janka Matiasa (22 lata).
Początkowo był ukryty w pustym kopcu na ziemniaki, a kiedy widząc dużą tyralierę wojskowych na podwórku,
pewno się obawiał, że go odkryją, uciekł między domami i wbił się między dwa stogi ze zbożem na posesji Michalskich. Jego ucieczkę, widocznie któryś z najeźdźców zobaczył, gdyż ostentacyjnie grupa kilku żołnierzy poszła w jego nowe miejsce ukrycia. Wyciągnęli go i zaczęli się znęcać nad nim. Nie dość, że go zbili na kwaśne jabłko, to zaprowadzili na miejsce kaźni i tam go zastrzelili wśród innych, – ściągając mu z nóg buty oficerki.
Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy modne w tym czasie buty oficerki, były dla najeźdźcy sygnałem
rozpoznawczym – czynnej młodzieży w grupie partyzanckiej, czy też pokusa, by je ściągnąć z nóg zabitego i
przywłaszczyć sobie ? A może to przekleństwo mody ?
Cztery następne domy, jak już wspomniałem, były potraktowane rutynowo, tzn. wyprowadzono domowników na zewnątrz, pozostawiając pusty dom do penetracji przez specjalny oddział, który szukał śladów
działalności podziemnej . Ponieważ w domach tych nie było żadnych incydentów, które by dawały Niemcom pretekst do interwencji, domowników pozostawili w spokoju. Tak było w domu Tadeusza Białego, kilku hektarowego gospodarza, Wojciecha Michalskiego i jego dwóch dorosłych synów, którzy byli zajęci przy zwózce zboża z pola, mieszkali w zabudowaniach robiących wrażenie, gdyż były to dawne podworskie pozostałości. Następny dom Suwałów, był domem bardzo ubogim, budząc politowanie niż podejrzenie.
Czwartym domem (w tym zakątku) to dom Michtów ze sklepem, ale o tym opisałem szeroko – powyżej.
TRAGICZNY FINAŁ PACYFIKACJI W JANOWICACH
Ostatnie dwa domy, które według pewnego szpiega (jak mówią niektórzy), czy też jest to opinia
miejscowej ludności, która nie chcąc siebie obarczyć winą, wolą na kogoś innego zrzucić odpowiedzialność,
była przeciwna tak spontanicznej i ryzykownej wolności w okresie ponurej okupacji. Właśnie w tych dwóch do-
mach dało się odczuć wielką swobodę i niezależność społeczeństwa w okresie okupacji.Ale kiedy okupant poka-
zał swoją siłę i mściwość, trzeba znaleźć winnych, którzy sprowokowali cały incydent.
Śpiewy i biesiadowania polskiej młodzieży w tym okresie, były manifestacją. Już wcześniej pisałem,
iż u Nitwinków odbywały się libacje, a u sąsiadów Jarosów, można było znaleźć poparcie i pełną akceptację ruchów wolnościowych. W domu tym, wszyscy domownicy, a było tam 5 dorosłych osób, bardzo zangażowa-nych w ruch oporu: Henryk, Zygmunt, Stanisława, Janina i Eugenia . Może bardziej zachowawczą postawę i
ostrożność reprezentowali ich rodzice.
Kiedy przyjechała do Janowic karna kompania niemiecka – na pewno miała określony plan odwetu.
Takie były założenia okupanta : za jednego zastrzelonego Niemca, okupant zabijał 10 Polaków. Tak też należy w
tych kategoriach zakwalifikować odwet niemiecki, za dwóch ich frontowych żołnierzy, których misja została naruszona, chociaż nie zginęli. Rozwścieczona żandarmeria szukała odwetu. Ta ich misja (frontowych żołnierzy)
to osobny temat, chętnie opiszę, gdyż na ten temat publikowałem w prasie Polonijnej San Francisco – Bay Area
artykuły. A, że mieszkańcy Janowic zginęli, kiedy nie mieli z tym incydentem nic wspólnego, gdyż partyzanci, którzy ostrzelali Niemców, nie pochodzili z Janowic a cała potyczka, też nie odbyła się na terenie Janowic, tylko
w innych miejscowościach. Ale na to pytanie, które zadam na końcu tego artykułu, musimy sami odpowiedzieć
Wracając do tragicznego opisu egzekucji w Janowicach – bolesnej, właśnie w tych dwóch domach.
W domu Jarosa byli w tym czasie starzy rodzice i córka Eugenia z wnuczką. Gdyby nie ucieczka schorowanego
70 letniego Jana i schowanie się w polu, w mendlu ze zbożem, to jego życie potoczyło by się całkiem inaczej,
bo przecież nie stanowił dla okupanta, żadnego zagrożenia. Jego żona, która krzątała się wokół gospodarstwa, nie miała przykrości i przeżyła. Natomiast śmieć ich córki jest wielką tragedią i zagadką. Jak zginęła nikt nie wie
bo przecież umarli nie mówią a świadków żadnych. Wstrząsające. Przecież matka z dzieckiem na ręku to jeden z największych zaufań i sympatii a zarazem szacunku i miłości. Jak można było zastrzelić matkę z tulącym się do niej dziecka. Co za naturę ma ten wykonawca wyroku, mając na swoim sumieniu taką wstrząsającą zbrodnię .
Pozostali domownicy, nie byli obecni w tym czasie w domu. Zygmunt gdzieś uciekł. Heniek też usunął się z domu, ale nie zdążył dalej odejść przed zbliżającymi się z oddali Niemcami. Wstąpił więc do sklepu i przeżył. Siostry: Janina i Stanisława z drugą córką Eugenii – Haliną, uciekły daleko przez łąki do zarośli w rzece Nidzicy. Niemcy strzelali za nimi, ale to była daleka odległość, aby wyrządzić im krzywdę.
Drugim domem, który jest obwiniany o prowokację egzekucji niemieckiej – jest dom Nitwinków.
Syn Marian, członek podziemnej organizacji BCh zbyt zaufał kolei na której pracował. Wierzył w kolej, że jej
autorytet obroni go przed represjami okupanta. Tymczasem Niemcy mogli go uznać za przebierańca, bo kto o godz. 1-szej lub 2-giej po południu jest w domu w mundurze kolejarskim a nie w pracy na kolei, dlatego skazali go na śmierć. Ojciec Mariana – Stanisław leżał w ubraniu w łóżku z okręconą głową ręcznikiem, nasączonym
octem, użalając się na ból głowy. Niemcy widocznie też uznali to za symulację choroby. Różnie się ludzie zachowują przy bólu głowy. Dla Niemców to było mało prawdopodobne, dlatego obu zaprowadzili na miejsce egzekucji i rozstrzelali. Pozostali domownicy młodsi bracia Mariana, siostra i matka przeżyli, chociaż byli w tym czasie w domu.
W czasie egzekucji, akurat przechodzili przypadkowo (pewno też uciekali przed Niemcami), młode
małżeństwo Pieczyraków z Janowic: Antoni 23 l. żona Stefania 18 lat i jednoroczne dziecko. „Byli Bogu ducha winni”, a że byli świadkami zbrodniczej masakry – zostali zastrzeleni. 6 osób zostało przyprowadzonych przez Niemców z przystanku kolejowego w Janowicach i rozstrzelani w miejscu ogólnej egzekucji. Nikt ich wcześniej nie widział, a tym bardziej nie znał, jest zagadką nie do rozwiązania. Żadnych dokumentów nie znaleziono u nich przed włożeniem ich do trumny. A któż się poruszał w takim okresie bez dowodów ?
Sumując rozstrzelanych na miejscu, doliczyliśmy się 17 osób. Do „limitu”, jaki został zlecony ukraińskim egzekutorom przez żandarmerię w Miechowie a zaleconą przez nadrzędną żandarmerię z Krakowa brakuje 3 osób. Kompania karna na swej trasie znaczyła drogę trupami. Nie opisałem śmierci zastrzelonych dwóch młodych rolników na „śladowskich” polach: Stanisław Madetko z Janowic i W. Malżycki mieszkańca Śladowa. 20 -tą osobą miała być zgwałcona i zastrzelona kilkunastolatka z Rędzin Borku pasąca na polu krowy.
Gabriel Michta – Antioch , Kalifornia. USA